środa, 13 kwietnia 2022

Kwiecień 2022

 Czasem mam ochotę pisać więcej. Od kilku lat nie wysłałam w przestrzeń internetów żadnej recenzji ani innego artykułu, w którym wylałam w słowa jak bardzo pochłania mnie to, co w duszy gra mi najbardziej. Poszukując swojej ścieżki w ostatnich miesiącach uświadomiłam sobie, że nic innego nie cieszy mnie i nie towarzyszy mi nigdy bardziej.

Filmy w relacjach są niedostateczne. Ostatni tydzień był dla mnie trochę (lekko stresującym) zapukaniem do świata zmian i otwarcia się na nową naukę. Muzyka jak wiadomo koi i leczy, a ta, towarzysząca w tym tygodniu wylepiła serduszko miodkiem i pomogła przedrzeć się przez dni niczym rycerz w zbroi.

Nazwałam ten post po prostu „kwietniem”, bo jak długo będę go widzieć, będę wspominać ten kwiecień. Mroźny, wietrzny i burzowy, lecz też pachnący kwitnącą jabłonką i żółcący się dzielną forsycją. Z długimi zachodami słońca. W nowym miejscu na świecie – i domku, do którego z chęcią się wraca.

Ten tydzień rozpoczął się od wizyty w Teatrze Słowackiego. W głównej mierze to też zasługa tego miejsca, że zdecydowałam się tam wybrać. Pewnie innej, lepszej okazji nie mogłabym sobie wymarzyć – pomyślałam. Zwykły, garażowy, oklepany klub nie byłby w stanie udźwignąć tak godnie tego, co się wydarzyło. Maria Peszek przyjechała do Krakowa w misji zwanej trasą. „J*bię to wszystko. Wiosna nareszcie!” – które mogłoby być równie dobrze moim własnym hasłem. Pewnie dlatego też – choć wcześniej wcale nie postrzegałam tego wieczoru w tych kategoriach – był to koncert z gatunku tych, które potrzebujesz, lecz nim tego doświadczysz, zupełnie o tym nie wiesz.

Ten koncert był manifestem siły i kobiecości. Krzykiem, który dodawał skrzydeł i pewności siebie. Czuję to widząc innych ludzi wymachujących tęczowymi flagami do dźwięków utworów, w których Peszek śpiewa o tym, że w tym kraju nie dla wszystkich jest kolorowo, albo klaskając wspólnie z tłumem w wyrazie aprobaty do odważnych zwrotów, które padają podczas występu niejednokrotnie. Jestem introwertykiem i niespecjalnie lubię tłumy ludzi. Lubię jednak odczuwać wspólnotowość. Szczególnie w kontekstach spraw, które mnie poruszają i które są dla mnie ważne. Lubię być jednym zwykłym dziwakiem spośród kilkuset odmieńców.

Potrzebne było sforsowanie trzech kurtyn, żeby ujrzeć Peszek otuloną tiulowym welonem, która odśpiewuje Ave Maria. Ave Maria nie umarła - wiemy, choć wykonania w oryginale całkiem się nie spodziewałam. Po chwili uduchowionego uniesienia wkracza mocny bit, zmiana świateł i mocne „Viva la vulva”.

„Załatwimy to miłością
Kochać wszystkich
Nikogo nie oszczędzać
Człowiek człowiekowi siostrą”

Chcę powiedzieć, że znając twórczość artystki, już na początku byłam lekko zdezorientowana obecnością, cóż, w szerokim gronie publiczności nieco – wiekiem - dojrzalszej. W pewnym momencie czułam wręcz niesforne zaniepokojenie „co też oni sobie pomyślą” – równie dobrze znane w momencie, gdy robisz coś nie do końca tradycyjnego i zastanawiasz się jak skrytykują Cię rodzice. Z drugiej strony kupując bilet na spektakl zatytułowany „J*bię to wszystko” można oczekiwać, że rzeczywiście, zasiadając na widowni wspólnie rozpoczniemy wieczór bezkarnego „j*bania”. „Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się dotknięty” – powiedziała Peszek ze sceny kłaniając się nisko. Otóż nie.

Moje serduszko wyfrunęło dodatkowo fikołki przy dźwiękach kilku dawno niesłyszanych utworów, tych z pierwszych płyt. Gdybym miała się zastanowić gdzie zasłyszałam je po raz pierwszy, prawdopodobnie było to mieszkanie koleżanki z podstawówki, której gusta muzyczne wybiegały stanowczo za daleko poza zwyczajne upodobania zwyczajnych dzieci. Ostatni koncert Marii Peszek, na którym byłam był tym, zaraz po którym rozhulał się c0vid. Jak się cieszę, że na czas kwarantanny mieszkałam w domu. Po ogłoszeniu kolejnych koncertów Peszek moja przyjaciółka żartowała, że strach kupować bilety, jeśli niesie za sobą widmo zamknięcia. Wspomnienia wiązane z danymi sytuacjami bywają często niekoniecznie komfortowe.

Wracałam z teatru jak na skrzydłach. Niosła mnie radość, a ta miała się nie kończyć, bo w kolejny dzień wyruszaliśmy do ICE na akustyczny koncert Krzysztofa Zalewskiego. O nim należałoby napisać osobny post edukacyjny o treści „Czy da się przedawkować Krzysztofa Zalewskiego?” i obiecuję, jeśli moja potrzeba wypluwania słów do tego kolejnego momentu przetrwa, opiszę to zagadnienie bardzo szczegółowo i naukowo.

Na koncerty Zalewskiego chodziło się, gdy grywał jednoosobowo w mikro-studenckich przydymionych klubach, a także już wtedy, gdy równie jednoosobowo obsługiwał wszystkie instrumenty na eleganckich salach koncertowych. Tego dnia pojawił się z zespołem w pustynnych okolicznościach, przywołujących na myśl parne środki wakacji. Choć ten koncert w moim odczuciu rozwijał się nieśmiało, gdy już nastąpiła eksplozja energii nie było szans na jej powstrzymanie. Wierciłam się w fotelu (co koncertom Zalewskiego bardzo nie przystoi), żeby w końcu z ulgą odtańczyć taniec deszczu zaraz po bisach – kiedy grzeczni widzowie już nie siadają z powrotem.

Aranżacje utworów bywały przedziwne, niektóre fantazyjne, przenoszące wyobraźnię w świat baśni, niektóre znów tak obce, że aż elektryzująco przyciągające. Poprzedni wieczór był kopnięciem mocy, ten – opatuleniem serca w mięciutki kokonik. Na ten koncert zabrałam swojego faceta, bo wiecie, to taka metoda na zazdrości, co by z wrogim obcym zapoznać w rzeczywistości.

Trzecim wieczorem z cyklu dla wyrównania były rapsy. Miało być brudno i trochę inaczej. Inaczej, bo Tymek, wchodząc w collabo razem z Urbańskim stworzył coś, co brzmiało mi w uszach i słuchawkach noce, dnie i tygodnie. Aż do ogłoszenia tej trasy, choć ona sama wcale nie okazała się brzmienia w uszach końcem.

Pobiegłyśmy do klubu w deszczu, trochę rozweselone pod wpływem upojnych napojów mojego prywatnego barmana. „Odrodzenie” miało być płytą przełomową i przełamującą – stereotypy i opinie, że raper ma recytować tylko brudne hasła w akompaniamencie równie nieczystych bitów. Tymek udowodnił już dawno, że robi, co chce – na scenie występuje z pełnym zespołem, rapuje do dźwięku skrzypiec, a kiedy woli, to krzyczy. Uwielbiam w muzyce piękne przełamania. Kocham chóry i elektronikę. Mimo, że lubię elektronikę, pociągają mnie żywe brzmienia – rozumiem przez to te, spośród których potrafisz wydobyć pojedyncze instrumenty. Czasem lubię też, gdy to wszystko się ze sobą przeplata. Gdy jedna muzyka jest napędem i inspiracją dla drugiej.

Wbrew temu, co wyżej na koncercie było naprawdę… rockowo. Ostrożne po ostatnim festiwalu tym razem nie znalazłyśmy się w środku pogo. Nigdy nie słuchałam hip-hopu, a teraz w mojej głowie wiruje jedynie

„Samo się układa. Samo się układa.”


sobota, 5 grudnia 2015

Mglisty listopad

Parzę kawę żołędziową i sporządzam podsumowanie miesiąca. Miesiąca pełnego nerwów, gonitwy myśli i nieplanowanej bieganiny. Bez ustalonego harmonogramu, przewidzianego toku wydarzeń. Szczerze mówiąc nie znoszę tego stanu. Kiedy skrupulatnie opracowany w punktach rozkład jazdy rozjeżdża się z rzeczywistością, kiedy muszę poprzestawiać w nim cyfry i literki.

Przez cały miesiąc nie pojawiła się żadna recenzja, relacja, tekst popularno-naukowy, jest smutno i ubogo. Szaruga porównywalna do samego miesiąca.

Zmieniałam koncepcje, próbowałam dopasować do siebie puzzle z kolejnych godzin i dni. Mieszałam kolorowy alkohol i niesmaczne piwo kokosowe, zjadłam mimochodem milion ciastek orzechowych, w pośpiechu popijałam leki kawą o dziwnym aromacie. Do szczytu degradacji zabrakło mi papierosowego dymku. Bez obaw, następnego dnia szalałam na jodze, a przez kolejny tydzień nie potrafiłam ruszyć nawet palcem u nogi. Fitbycie miesza się z intoksykacją, a zdrowy rozsądek z bylejakością.


Przestałam używać czerwonej szminki, skraplać perfumy Chanel pod bawełnianym golfem.

sobota, 7 listopada 2015

PAŹDZIERNIK moimi oczyma

Ach, cóż to był za miesiąc!

Miesiąc w nieustającej podróży, uciekając z zagrożonego alarmem smogowym miasta do źródła górskiego czystego powietrza.
Miesiąc w nowym mieszkaniu, kilkukrotnie będącego zalewanym, tocząc walkę z kuchenką gazową, paląc garnki, ścierki oraz w domyśle parząc boleśnie siebie.
Miesiąc na kolejnym roku niezwykle fascynujących studiów i kłopotanie się z ułożeniem zaplanowanych sobie wcześniej, celowych zajęć dodatkowych dla spełniania i samorozwoju.

Moja najukochańsza pora roku obdarowała nas w tym roku szarymi sennymi porankami, spowitymi gęstą mgłą oraz dla urozmaicenia gorącymi dniami, obfitymi w promieniowanie słoneczne, szczególnie pięknie odbijające się w złotych liściach.

Przyjechałam do Krakowa z jedną torbą i śpiworem. Nie miałam jeszcze kluczy, konkretnego planu na nowy dzień, jedynie głowę pełną aspiracji, które spełzły na niczym.

Subiektywnie przedstawię, jak to wszystko się potoczyło


Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Karolina Mrowiec (@karomro)
Pierwsze śniadanie zjadłam bo królewsku. Wydałam bajeczną sumę na najzwyczajniejszą owsiankę z garścią owoców. za to z dwoma rodzajami roślinnego mleka i latte na mleku sojowym, która w krakowskiej Tekturze smakuje wyśmienicie. Miałam na to ochotę, chciałam pokolorować to miasto na jaśniejsze barwy. Poza tym kto bogatemu zabroni?


W krakowskiej kawiarni DeRevolutionibus natomiast można napić się najlepszej herbaty z trawą cytrynową i imbirem.



Przed wakacjami awansowałam z praktykanta do działu redakcji portalu Kulturatka.pl oraz otrzymałam własną legitymację prasową. Nie dość, że rozpiera mnie duma, to dzięki redakcji miałam szansę przeżyć kilka niezwykłych spektakli, posłuchać muzyki na żywo lub obejrzeć interesujące wystawy.



Udałam się na niesamowity. pełen pozytywnej energii koncert Natalii Przybysz w Fabryce, który naładował mnie (dosłownie) w moc do działania na kolejne dni.
Moją relację znajdziecie 



Razem z przyjaciółką wybrałam się na nieco kameralny koncert w Małopolskim Ogrodzie Sztuki, który odwiedziłam po raz pierwszy. To miejsce wyjątkowo mnie oczarowało, nie wspominając już o samym koncercie. Muzyka przeniknęła mnie na wskroś, przeżyłam katharsis, doświadczyłam niezwykłego spotkania z intermedialnością sztuk.
Moją relację znajdziecie 
TUTAJ

  
Odkryłam wegański serek Tofuneza, którego smak i konsystencja mnie oczarowały. Wciąż czuję jego smak w ustach...
Słoiczek na moim blogu śniadaniowym 



W ramach Krakowskich Reminiscencji Teatralnych udałam się na spektakle:
Szyc- relacja TUTAJ

Niech żyje wojna

Mimo że nie wszystko było dla mnie do końca jasne, byłam podekscytowana świeżością młodych aktorów i ich rewelacyjną grą aktorską. Młodzieży, do boju na polskiej scenie artystycznej!


Poskromienie Złośnicy w Teatrze Bagatela: relacja TUTAJ
Niestety mnie rozczarował. Może jestem zbyt niedoświadczonym widzem i nieumiejętnym krytykiem teatralnym, aby ocenić wartość samego działa Nie znam się też na tym czy wykonanie było na wysokim czy średnio wysokim poziomie. Jednak ten specyficzny sposób na przybliżenie widzowi tematyki nie przemówił do mnie. Musiałam wedle możliwości jednak wybrnąć z sytuacji i uczynić względnie neutralną recenzję Bagateli.


Suknie: Ana Loùise  Modelki: Olga Milej i Karolina Mrowiec  Foto: Justyna Szramowska - Photography  Fryzury: Studio Fryzur Image  Makijaż: Czarny Kot maluje
Suknie: Ana Loùise
Modelki: Olga Milej i Karolina Mrowiec
Foto: Justyna Szramowska - Photography
Fryzury: Studio Fryzur Image
Makijaż: Czarny Kot maluje

Pewnego pięknego dnia wybrałyśmy się ze świetną żeńską ekipą na delikatną sesję zdjęciową, w kontrastujący teren...Nowej Huty. Dziewczyny co prawda długo spierały się jakie miejsce wybrać, ponieważ jak to każda kreatywna dusza- swoją artystyczną wizję ujmuje w różnych kategoriach. W długich, bajecznych sukniach pozowałyśmy przed barem mlecznym.

Pod koniec dnia udałyśmy się do Dworku Białoprądnickiego, spod którego zwerbowano nas na finisaż wystawy niezwykłego artysty Stanisława Kmiecika, malującego bez użycia rąk.
Inspirujące zdarzenie.


Kto z was załapał się na darmową kawę w MacDonaldzie? Nie jadam tam, ale w fazie depresji spowodowanej brakiem ekspresu w nowym mieszkaniu pojechałam specjalnie. Przebiłam się przez tłumy i odebrałam małą czarną bez żadnego problemu (długa kolejka wybrednych gości czekała z niezadowoleniem na kawunię z mleczkiem bądź kapuczinko z cukem).
Ta kawa kiedyś smakowała lepiej.
Kawa kiedyś smakowała lepiej.

Powiedziałam, że odzwyczajenie nastało, od teraz tknę tylko zieloną herbatę. Mój chłopak dał mi w urodzinowym prezencie ekspres.


Czy ktoś wspominał o rzuceniu kofeiny...?



Fot: Renata Młynarczyk Fotografia kodak estman 2d fuji 8x10
model: Karolina Mrowiec
designer. Waleria Tokarzewska -Karaszewicz
mua: EyeShadowGirl Make-Up

Miałam przyjemność współpracować ponownie z Renatą Młynarczyk i Wandą Gał, z którymi stworzyłyśmy moją nową, egzotyczną i barwną kreację. Takiej mnie jeszcze nie było!


Fot: Ada Masłowska, mod: Karolina Mrowiec
Porwałam się też na testy, odbyło się kilka sesji. Tak naprawdę nie posiadałam żadnych reprezentacyjnych normalnych zdjęć.


Takie ilości Merci otrzymują profesorowie w ramach studenckiej wdzięczności. Nie wiem czy apelować do studentów, aby wybierali wegańskie prezenty, czy też pozostawić stan rzeczy takim jaki jest, bo inaczej zjadłabym je wszystkie sama?
Wspominając urodziny, tak, cóż, miałam urodziny. Nie do końca takie, jakie sobie zaplanowałam, ale nie mogę narzekać. Osoby, którym na mnie zależy pamiętały, doprowadziły do wzruszeń i nie opuściły w ten dzień. Było super-słodkie-wege-eko-wyjątkowe ciasto przygotowane przez moją mamę, pieczona dynia, mnóstwo zapalonych świec, papierowe miechunki, które wycinałam z jedwabnej bibuły, a na koniec ból brzucha. Starzeję się, wiem.


Skorzystałam z wszelkich możliwych weekendów zniżek, rabatów i promocji. Wydałam oszczędności na zakup nowych ubrań. Sprzedam swoją starą szafę, polecam.
A, halloweenowa bielizna fluorescencyjna jest super!


Fot: Natalia Mrowiec, mod: Karolina Mrowiec, mua: Daria Mierzwa
Ostatniego dnia miesiąca wybrałam się na bielską sesję zdjęciową z cudownymi Natalią Mrowiec i Darią Mierzwą. To zdjęcie zna każdy i (nieskromnie) wprost KOCHAM efekty tej współpracy. 



Ruud van Empel
W moim pięknym mieście odbyła się kolejna edycja FotoArt Festivalu, prezentującego prace fotografów o międzynarodowej sławie. Wystawy, które oglądałam były na bardzo wysokim poziomie, każda poruszająca ważną problematykę. Najbardziej zainteresowały mnie zdjęcia Zeda Nelsona, prezentowane w Galerii Fotografi B&B "Kochaj mnie" traktujące o cielesności i poprawie urody. Szokujące, dające do myślenia.


Na koniec przeszłam rekrutację na staż do Biuletynu Informacyjnego Studentów AGH, lajkować proszę tutaj


Czytałam
J. Cameron Droga Artysty
P. Simons Sześć dni w Leningradzie


Działałam dużo na moim śniadaniowym dziecku, zapraszam do obserwacji (kogo to interesuje) 

Zjadlam Niebo

Nieczynny w obecnej chwili instagram 

czwartek, 17 września 2015

Czego nauczyłam się podczas wolontariatu w Stacji Morskiej?

Grzeję się pod ciepłym kocem, palę świecę o zapachu jabłka i cynamonu, delektuję się gorącym strudlem z mlecznym ryżem i rodzynkami w środku. Pokój jeszcze nie wywietrzał z ostatnich oparów ciężkiego zapachu kadzidła, a na zewnątrz wieje zimny wiatr, zdmuchując pierwsze liście z drzew. Tak bardzo tęskniłam za przytulnym domem, własnym kątem i odrobiną spokoju. Czasem jednak wyrywam się z marzeniami do idealizmów, bajek z mojej głowy, które chcą się wydostać w realną przestrzeń. Planuję przyszłość nie licząc na rzeczywiste możliwości. Zostaję sama ze światem moich myśli za drzwiami zamkniętego, ciemnego pokoju. Być może na wrzesień pisane było mi ostateczne wyciszenie?

Wracając z Helu wynotowałam krótką listę nabytych umiejętności podczas mojego pobytu. Wydawać by się mogło, że praca ze zwierzętami, a już ta darmowa z pewnością, to czysta rekreacja
i przyjemność czerpana z doświadczenia obcowania z drugą istotą żywą. Obowiązki w fokarium jednak mnie zaskoczyły, momentami z trudem przyjmowałam funkcję zanieś, pozamiataj. Tyczyło to się podejścia do jednostki, subiektywnych relacji interpersonalnych. Mimo wszystko chcę wydobywać z każdej sytuacji pożyteczny i pozytywny aspekt, stąd przedstawię naukę, którą wyniosłam.

sobota, 12 września 2015

Do utraty sił

Przejmująca opowieść o poświęceniu i dążeniu do odzyskania najcenniejszego skarbu w życiu.
W tle doskonale dopasowana aranżacja muzyczna, piękna oprawa wizualna i realizm uderzający
w każdej scenie. Najnowszy film z Jake Gyllenhaalem w roli głównej  to prawdopodobnie jeden
z najbardziej interesujących obrazów tej jesieni, mimo iż o jego zapowiedziach nie było głośno.


środa, 9 września 2015

WEGE NA POLSKIM PÓŁWYSPIE

Po raz pierwszy wystosuję post dotyczący podróży kulinarnej. Podróży w pewnym sensie regiono-
i kulturo-znawczej, owszem, aczkolwiek skupię się na aspekcie, który zawsze dotyka mnie najbardziej i który stanowi często główny cel wyjazdów.

Ponieważ dziwak ze mnie, a w dzieciństwie siedząc na parapecie u babci czytywałam podręcznik Eko-ludka, dojrzałam w pewnym wieku do podjęcia życiowej decyzji: zero trupów w moim ciele, koniec przemocy i start świadomości. W tym momencie problem pojawiał się jedynie w miejscach typowopolskich: karczmach i zagrodach ociekających wprost mięsem, gdzie dla siebie potrafiłam znaleźć jedynie (czasem nawet rzadko) śląskie kluchy, tłuste placki ziemniaczane czy krokiety. Wszystko podane z gęstym, śmietanowym sosem. Na słodko można było folgować sobie niemal bez ograniczeń. Naleśniki- ukochane, desery w każdym wymiarze. Poprzeczka podniosła się, kiedy wegetarianizm przestał wystarczać, kiedy zrozumiałam, iż to jedynie półśrodek do wypełnienia głównego celu.

Uzbroiłam się w bagaż wiedzy zdobytej poprzez internetowy surfing, dowiedziałam się, że na wakacjach nie jest weganom łatwo. We Władysławowie znajdziesz jeszcze jakiś nowo otwarty  fastfood, ale na Helu możesz pomarzyć. W rzeczywistości było przyjemniej niż się spodziewałam.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Lody w waflu nad wietrznym brzegiem

Uczę się korzystać z małych chwil wytchnienia, wypełniać je przyjemnościami i nie stawiać sobie nieustannych zakazów. Nie iść przez życie drogą pełną znaków „stop.”

Wolne przedpołudnie. Pakuję książkę, grubą bluzę, pół butelki soku. Na stacji wsiadam w pierwszy pociąg. Przystanek Jurata, cichy kurort z zamkniętymi drzwiami i witrynami o 9 rano. Wraz ze wschodzącym słońcem budzi się do życia. Doskonale znam go na pamięć. Całe dzieciństwo, rok
w rok, bez zmian i komplikacji, każde wakacje przemierzaliśmy Polskę wzdłuż na drugi koniec, aby wypocząć akurat tutaj. Półwysep, rodzinna tradycja. Systematycznie pielęgnowane przyzwyczajenie, po dobrych kilkunastu latach wracam tu po raz drugi.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Pamiętnik nadmorski

Uciekłam przed zgiełkiem wielkiego miasta. Przed tłokiem, hałasem, szybkością. Wiecznym wyścigiem i agresją. Zaszyłam się w zielonej przystani, gdzie choć liście żółkną i spadają złote na ziemię- wyciszam się. Jestem bezpieczna, nie rani mnie strach ani samotność. Gdyż najbardziej okrutna potrafi stać się zwykła pustka. Poczucie braku, tylko ja- mała w tym ogromnym zamieszaniu.

Introwertyczna osobowość podobno powinna czuć się wspaniale. Sam na sam, obcowanie ze swoimi zmysłami i spotykanie się z własnym cieniem. Wyłamuję się. Potrzebuję wpuścić do tego zamkniętego szczelnie na kłódkę świata drugą osobę. Kogoś, kto rozumie. Nie potrzebuje wyjaśnień, interpretacji. Jest bliski. Jest tuż obok.

sobota, 15 sierpnia 2015

Nieracjonalny mężczyzna

Woody Allen niestety znów nie przekonuje. Jest lekko i przyjemnie, ale cukierkowy nastrój filmu nie współgra z teoretycznie dramatyczną (w pewnym sensie) opowieścią przedstawioną w ironizujący sposób.

Akcja szkolna, start

Zaparzam w kubku zieloną kawę i smakuję jej groszkowego posmaku. W filiżance obok mieszam ze sobą orzechy ziemne i rodzynki. Naprawdę, nie wiedziałam wcześniej jak fantastycznie potrafią smakować razem. Czekając na animację w telewizji migają mi przed oczami reklamy poświęcone głównie dzieciom i dla dzieci. Mimo że wakacje jeszcze nie dobiegają końca, a niektórzy dopiero przed sobą mają swoje zaplanowane wojaże, akcja promująca produkty szkolne trwa w najlepsze. Jestem zmuszona oglądać różowe tornistry z pełnym wyposażeniem lub te  z nadrukami superbohaterów dla dzielnych małych chłopców. Czuję aż przez ekran ich plastikowy zapach nowości i przypominam sobie własne pilne przygotowanie do rozpoczęcia szkoły.

piątek, 17 lipca 2015

Bezpieczeństwo, słodkie lato

Wrażliwa na zapach. Ubrana w gruby, wełniany sweter spoglądam na budzący się do życia ogród przez czerwone, drewniane belki. Niebo koloru czarnego, pokryte gęstą warstwą skumulowanych chmur, spośród których od czasu do czasu wyłania się promyk słońca, padając na moją twarz. Ziemia wydziela aromat porannej ulewy. Smaruję ciało jabłoniowym balsamem, tylko dla poprawy samopoczucia. Wspomnienie wakacji, około siedem lat temu. Chłonę woń i przypominam sobie bezcenną nieodpowiedzialność dzieciństwa, siłę infantylnego koleżeństwa jaką posiadałam w tamtych latach. Parzę zieloną herbatę, sięgam po suszone owoce. Słodki nektar pozostający na palcach przyciąga do nich małe, pracowite pszczoły.

czwartek, 5 marca 2015

Recital Tomasza Madzi

28 lutego 2015
Bazyliszek, Bielsko-Biała

Przez ponad dwie godziny mocne, gitarowe granie rozbrzmiewało w maleńkiej salce przy bielskiej starówce. Podczas swojego recitalu Tomasz Madzia udowodnił, iż prawdziwą duszę posiada przede wszystkim muzyka instrumentalna i jak wielkie pokłady emocji można w niej zawrzeć.
Szorstkie, elektryczne dźwięki, atakujące głośnością ludzkie ucho tylko pozornie wydają się formą buntu i szaleństwa. Naprawdę najczęściej nie staramy się ujrzeć głębi i przesłania, jakie niesie za sobą ten rodzaj ekspresji.

piątek, 27 lutego 2015

Obserwacje teatralne

Od Wieczoru Kawalerskiego w reżyserii Pawła Pitery oczekiwałam dobrze przyswajalnego spektaklu, przeznaczonego dla niezbyt wymagającego widza, wkładając go od początku do szuflady widowisk z gatunku komedii łatwych i przyjemnych.
Otrzymanie prezentu świątecznego jakim był bilet do krakowskiego teatru dla osoby z małego miasta, przyzwyczajonej do cyklicznych sztuk wystawianych przez Teatr Polski w Bielsku-Białej wiązało się z niemałą porcja emocji. W głowie pojawiły się pytania: czym różnić będzie się spektakl tutaj, to jest: dla bogatszych (jak twierdzono w naszych stronach), kto przyjdzie go obejrzeć i przede wszystkim jaki będzie jego odbiór?
Z zaciekawieniem przyglądałam się więc grupie ludzi pojawiających się w budynku Bagateli: dystyngowanych, z wysoko podniesionymi głowami, przyodzianych w przyciasne czerwono-jaskrawe sweterki lub niestety- w odzienie prawie-sportowe, ale za to markowe i szyte jak na miarę; przybyłych tłumnie na wieczorne przedstawienie.

wtorek, 24 lutego 2015

Teoria Wszystkiego

Kiedy emocje po Oskarowym wieczorze powoli zaczynają opadać, włączam ścieżkę dźwiękową
z filmu Teoria Wszystkiego i zabieram się do pisania.


sobota, 21 lutego 2015

Wszyscy recenzują, recenzuję i ja

Nie oglądałam zwiastunów, nie czytałam książki, recenzji, opinii ani komentarzy.
Na premierę postanowiłam udać się z pustą głową i brakiem jakichkolwiek uprzedzeń oraz oczekiwań. Niestety w obliczu tak niesamowitego fenomenu (o którym mówi suma liczby światowych fanów i krytyków), próbując odciąć się od mediów nawet w każdy możliwy sposób, nie mogłam całkowicie wykluczyć z życia wpływów filmu.
Dopadł mnie na Spotify, poprzez utwory z oficjalnego soundtracku. Słuchałam ich bez przerwy, właściwie do teraz nie potrafię wyrzucić owych  melodii z mojego umysłu. Jak narkotyk weszły
w mój krwioobieg i słyszę je nawet w cichej nocy. Nie zdarzyło mi się to od czasu Amelii i Drugiego Oblicza.  Nie klasyfikuję ich jako dobre czy złe, ale umiejętnie dobrane. Jako całość tworzą odpowiedni zestaw rozpieszczający moje zmysły.
Jeśli działa tak muzyka, wartość estetyczna całego dzieła musi wzrosnąć (przynajmniej dla mnie).
Dlatego też ciężko ocenić mi jakikolwiek film krytycznie nisko, gdyż nawet jeżeli nie podoba mi się fabuła, nudzi mnie, czy po prostu- nie potrafiąc dokładnie uzasadnić dlaczego, ale obrazu w żaden sposób nie mogę nikomu polecić; tworzą go również aktorzy, ich gra i emocje, scenografia, sposób kamerowania. Muszę uwzględnić to wszystko zanim przejdę do podjęcia ostatecznej decyzji. 

wtorek, 10 lutego 2015

Nasze wspólne Znaki szczególne

Paulina Wnuk Znaki szczególne


Autobiografia pokolenia lat 80-ych. 
Po książkę sięgnęłam z głębokim pragnieniem poszerzenia wiedzy  o historię, która najbliższa jest mojej własnej, ale paradoksalnie, o której wiadomo mi najmniej. Nie rozumiem na czym polega reforma polskiej edukacji- czy może nauczyciele kształceni w tamtych czasach nie otrzymali obiektywnej wiedzy, by przekazać ją dalej, czy może my- pokolenie ich dzieci nie jesteśmy gotowi by pojąć prawdę?

piątek, 23 stycznia 2015

Birdman

Czym jest bycie artystą? 
W jaki sposób owa identyfikacja wywyższa kogoś utalentowanego od istoty niewyróżniającej się z tłumu ponurych ludzi z telefonami komórkowymi w dłoni, wciąż uciekającego przed czasem w nieznanym dla siebie kierunku? 
W jakim stopniu artysta również jest człowiekiem, a na ile jego kreacja wdziera się do prywatnego życia i zastępuje jego samego?


niedziela, 4 stycznia 2015

Otwórz Wielkie Oczy!

Dni do polskiej premiery szeroko reklamowanych Wielkich Oczu odliczałam skrupulatnie.
Z niechęcią do spędzania przed kinowym ekranem godzin, zaspokajając umysł dobrze przyswajalnymi bajkami, a jednocześnie z niemałą ciekawością.
W jaki sposób od fantastycznych dokonań w biograficzną opowieść może przemienić się reżyserska ręka Tima Burtona?


Do startu, start!

Długo wahałam się przed założeniem bloga i naskrobaniem czegoś konstruktywnego. 
Dziesiątki za i przeciw, zróżnicowane nastawienie do własnych umiejętności i wreszcie pomysł:
ta podstawowa jednostka w kreacji! Bowiem samych myśli przechodzących przez głowę jest mnóstwo, czas i środki na realizację niestety z czasem się kurczą, aby w końcu spaść do zera. 
I zawsze wpadam w to smętne koło, motając się w natłoku idei i przebłysków, przechodząc przez zaangażowanie i dochodząc, koniec końców do zniechęcenia.
A co, jeśli nikt tego nie przeczyta? It doesn’t matter! 
Jeśli wprawia mnie to w szczęście- robię to.

Oto nastał jednak nowy rok i nowe postanowienia. Jako osoba z wykształcenia mająca mieć na co dzień do czynienia z tak zwaną kulturą tym razem branżowo, a nie jedynie z czystej ciekawości, postawiłam trzy cele do odhaczenia podczas kolejnego sylwestra:

orientuj się

poznawaj

nie idź na łatwiznę

Proste, a za to jak bardzo do intelektualnej rozkoszy potrzebne.
Staram się nie czynić z życia łatwizny, a szukać w każdym szczególe piękna i przetwarzać go. Barwiąc je, perfumując . I nie są to- zrozummy się- parszywe sztuczki służące do wyretuszowania lichej rzeczywistości. Jakkolwiek by nie brzmiały, wynoszą zwyczajne czynności w obszary magicznej przyjemności.

Czuj, dociekaj, poznawaj i czerp z tego pełnymi garściami. A ja inspirując się tym zdaniem wszystko skrupulatnie uwiecznię.